Forum Stajenka Strona Główna Stajenka
Miejsce, którego nam brakowało :)
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Meteor w ...... Trocie:-)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Stajenka Strona Główna -> Boks 1: BIEGALNIA / Ludzie i ich zwierzęta, a może zwierzęta i ich ludzie ;)
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
pumcia
Lewada? Co to dla nas :P Deeesstaaa!


Dołączył: 18 Lis 2005
Posty: 778
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sączów/Warszawa

PostWysłany: Czw 21:41, 18 Maj 2006    Temat postu: Meteor w ...... Trocie:-)

Kun Meteor przewijal sie juz kilka razy przy roznych okazjach to i chyba najwyzsza pora poswiecic mu watek.
Beda zdjecia i link do pochodzenia ale pozniej:-)
Mlody jest u nas od prawie roku i wlasnie niedawno skonczyl 5 lat. Mozna go wiec nieco podsumowac! To jest ukochany konis naszej przyszywanej corci Soni. Przyzwyczajany do czlowieka, siodla, jezdzca metodami naturalnymi co zaowacowalo calkowitym brakiem oporu ze strony rzeczonego. Pozniej zabraklo troche dyscypliny co z kolei ugruntowalo w nim przekonanie ze czlowiek to taki smieszny konik na dwoch nogach, z ktorym mozna sie poglaskac ale i poprzekomarzac. Mozna do niego wejsc do boksu gdy lezy i polozyc sie obok niego (pelne zaufanie) ale nie mozna stac przed nim bo jak przypadkiem ptaszek przeleci to nam bedzie probowal wskoczyc na rece!(zero respektu)
Jak tylko przyszedl - razem z mama Mira na wakacje w zeszlym roku to troche trwalo zanim nabral oglady:-)) np. Na samym poczatku oboje z Mira pilnowali wanny z woda do tego stopnia ze musielismy dla Fuksa i Desty nalewac odzielnie a padok byl caly w bobkach. Teraz Meteor jak pije wode to saczy ja przez zeby albo lize jak piesek a kupki sa grzecznie robione w dwoch toaletach: pod wiata i na koncu padoku:)) a to chyba zasluga Desty - ona zawsze zalatwiala sie w jedno miejsce - w boksie tez.
Tomek_J moze wyciagnie skadzis zdjecie Meteora jak do nas przyszedl (na blogu Soni powinno byc) a jak wyglada obecnie to opowiem jak do tego doszlo ze sie tak zmienil cdn...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomek_J
Jest!!! zbudowałem ją TYMI ręcami ;)


Dołączył: 18 Lis 2005
Posty: 2083
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 7:45, 19 Maj 2006    Temat postu: Re: Meteor w ...... Trocie:-)

Tak wyglądał Meteor w wieku lat 3:



A to jest meteor obecnie:



Widać różnicę ? Wesoly

Dla porównania: taki był w wieku 5 miesięcy:



Zupełnie niepodobny, prawda ?

Jako ukochany koniś Soni był przez nią rozpieszczany, co z jednej strony było bardzo dobre (koń jest szalenie przyjacielski i do głowy nie przysżłoby mu być złośliwym w odniesienu do człowieka), z drugiej zaowocowało dziecięcym uporem i "niezależnością" (efekt to np. pół godziny marnowane początkowo na zakładanie ogłowia i kilka zerwanych uwiązów).

Jego wrodzina płochliwość ("Ratunku, przeleciał straszny motylek !"), wynikająca z domieszki krwi folbluciej, skutkowała nieoczekiwanymi miotaniami się w boksie lub przy uwiązie, a łobuzerska natura dała efekty w postaci kilkaktornie zdemolowanej wanny, pastucha z zasilaczem włącznie, a nawet rynny do stajni... Teraz się powoli wycisza, ale co przeżyłem przy nim i co się natrobiłem przy naprawach, to moje :D

Meteor na wybiegu jest typem szefa - toczy stałe boje z Fuksem o Destę (i tu mam mały "żal" o to do niego, bo Fuks dawno już odpuścił rywalizację i teraz Meteor zaczepia go bez powodu), za to w terenie bywa, że spłoszony czymś tak się "nakręci", że nie chce iść tam, gdzie żąda jeździec. Wtedy szefem staje się Fuksiak - siła spokoju, a Meteor potulnie drepta za nim.

Meteor jest bardzo inteligentnym koniem, szybko "łapie" wszelkie nowości, widać, że intensywnie "główkuje" nad tym, co widzi i słyszy. Myślenie widać po nim szczególnie na przeszkodach - nie sprawiają mu problemu nietypowe przeszkody, np. cavaletti rozstawione w różnych odstępach i wysokościach - potrafi tak zakombinować, żeby zawsze było dobrze. Ale pilnować go trzeba, bo czasem odzywa się jego chłopięco-łobuziarska natura...

Meteor obecnie jest trenowany bardziej pod kątem skokowym. Niestety budowa (miękkie pęciny) nie predestynują go do wysokich skoków, ale z metrówkami powinien śmiało dawać sobie radę bez zagrożenia dla zdrowia (to wynika z konsultacji z wetem). Już niedługo razem z Fuksiakiem zadebiutują w "wielkim świecie" - 10 czerwca wezmą udział w swoich pierwszych amatorskich zawodach, a 17-go w pokazie podczas westernowej imprezy w pobliskich Ossach. Trzymajcie kciuki ! Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Soniq



Dołączył: 20 Mar 2006
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Mikołów

PostWysłany: Sob 10:40, 20 Maj 2006    Temat postu:

No to może ja też opowiem swoje 3 grosze o Meteorku, a zaczęło to się tak :

Kupiliśmy z targowiskach w Żorach klaczkę Mirę w wieku 5 lat. Miała papierek świadczący o zaźrebieniu i terminie wyźrebienia na marzec 2001. Tak więc zimą, gdzieś koło grudnia zawołaliśmy pana weterynarza i poprosiliśmy, żeby sprawdził, czy klacz rzeczywiście jest źrebna, bo nic nie było widać po niej. Pa doktor zrobił jej badanie i powiedział, że koń nie jest źrebny. Ponieważ był to okres jeżdżenia raczej w tereny (kiepska ujeżdżalnia zimą), zaqraz kiedy weterynarz stwierdził, że nie ma ciąży postanowiliśmy klaczkę normalnie użytkować tj. kilkugodzinne tereny w tamtym okresie. Trochę odstawała z tyłu, leniwie chodziła... ale każdy myślał, że taką ma naturę. Oczywiście ani brzucha ani żadnych innych oznak... pff

Pod koniec kwietnia klaczka pasie się na pastwisku, aż tu nagle moja mama mówi, że ona ma jakiś taki większy brzuch od niedawna, a gruba wcale nie jest, bo nawet jej troche żebra było widać. No i postanowiliśmy zawołać weta. Oczywiście pan weterynarz przyjechał (tym razem inny) i oznajmił , że gdzieś koło tygodnia-dwóch będziemy mieli źrebaczka (?)...

Tak wiec Meteor był koniem niespodzianką. W każdym razie mieliśmy zaplanowany wyjazd i nie można go było odwołać, także zostawiliśmy na tydzień klaczkę pod opieką stajni. Kiedy wróciliśmy (tygodniowy wyjazd) źrebaczka jeszcze nie było, ale bardzo się zdenerwowałam, bo nikt nie ustosunkował się do mojej prośby, by codziennie trochę ją chociaż przelonżować, żeby pochodziła. Więc kiedy wróciłam wzięłam Mirę na lonżę, dodatkowo jeszcze troche mnie zdenerwowała, bo nie chciała mi chodzić na drugą stronę i zmieniała sobie. Więc pracowałyśmy dosyć sporo jak na ostatnie czasy (z jakieś 20min) a koń był tak spocony, że ho.

A na drugi dzień zaspałam do szkoły, bo zawsze budzili mnie rodzice, którzy tym razem spędzili całą noc oglądając pierwsze kroki Meteora. I chyba nigdy im nie wybaczę, że mnie w nocy nie obudzili i nie zabrali ze sobą! (wrrr)

To było w nocy 7 maja trochę po 12... czyli z 6 na 7 maja 2001 roku. Źrebaczek urodził się błyskawicznie, bez najmniejszych problemów. Wszyscy ze stajni (zupełnie nie rozumiem na jakiej podstawie tak do końca) twierdzili, że Mira będzie złą matką, ponieważ ma nieciekawy charakter. Może i ma, a właściwie miała nieciekawy charakter ale do ludzi. Bo młodziak zawsze był synusiem swojej mamusi i już pierwsze jeo kroki wcale nie były takie samodzielne, bo z tego co mi rodzice opowiadali dowiedziałam się, że mama pomagała mu trochę przy wstawaniu. Później Mirka uczyła go oczywiście picia- i wszystko bez najmniejszych problemów. Byliśmy wtedy raczej bardziej laikami, niż specjalnymi znawcami na urodzeniach, wiec dopiero po pewnym czasie zrozumiałam jak lekki i bezproblemowy poród miała Mira.

Na drugi dzień, rano przyjechał weterynarz za naszą prośbą i podał Meteorowi jakieś tam witaminki, czy coś odpornościowego.. nawet nie wiem co to było. W sumie mówił, że to nie jest potrzebne aż tak bardzo, ale rodzice nalegali na wszelki wypadek. I może to i dobrze, bo nie pamiętam, żeby Młodziak chorował.

Pierwszy miesiąc Meteora to była chulanka i swawola. Jedyne co mu się przytrafiło to zakładanie kantara na jakiś 3,4 dzień jego życia. Było to dla niego dosyć stresujące, ale jakoś dało radę. W każdym razie źrebaczkiem był raczej płochliwym.

Później była przeprowadzka, która przeszła bardzo gładko. Mimo, że Mira swego czasu nie wchodziła do bukmanki, to wystarczyło tylko zagonić tam Meteora, który z ciekawości wlazł aż do samego końca bukmanki, żeby Mira też weszła.

Jak Młody skończył miesiąc to zaczeliśmy go uczyć dotykania, głaskania, brania nóg, czyszczenia, chodzenia przy mamie na uwiązie. Źrebaczek był raczej bardzo grzeczny, oczywiście pomijajac jego wybryki pod tytułem ściągamy mamie czaprak z pleców zanim ja przyniose siodło, albo: "Wodze są takie smaczne"...

Mira się wycwaniła i nauczyła go, że przed jazdą pije się z tej strony, z ktorej wsiada jeździec, więc zawsze musiałam czekać aż on się łaskawie napije. A pił tak samo zawsze przez wszystkie swoje 5 lat życia (co doprowadza mnie do szewskiej pasji!) tj. kilka łyczków... a później jakie piękne niebo dzisiaj mamy, piękna pogoda, a co tam sie dzieje ? A jak tylko go chcesz odgonić, to on oczywiście zaczyna pić jeszcze... frrr także zanim wsiadłam na klaczkę to musiałam odczekac swoje 15 minut! :D

Młody chodził z nami na spacery do lasu odkąd miał miesiąc, aż miał 3 lata (!) a nawet można go było wziąść jeszcze w wieku 4 lat. Tak pięknie nauczył sie chodzić przy Mirze, że wystarczylo go zawołać i już był. Później mogłam jechać na obojętnie jakim koniu i puszczać go luzem, a on biegł albo przed nami ścieżką, albo gdzieś po bokach, albo za nami, a jak się go zawołało to już był. Wyuczył się do tego stopnia, że jak jechał "na czoło" i się np. mówiło "kłusem" albo "w prawo" to się słuchał :D hehe. Potrafiliśmy tak jechać do lasu nawet z dwoma końmi luzem.

Młody jak był mały i jeździł z nami do lasu, to był bardzo ciekawski i podchodził do wszystkich ludzi, których spotykaliśmy, a kiedy mijali nas rodzice z dziećmi w wózkach, to Młodziak zaglądał do środka (?!). Po za tym Młody zawsze uwielbiał dzieci. Już jak miał rok można było w boksie na grzbiecie posadzić mu na chwilkę takiego małego brzdąca i Młody był pod tym względem super, bardzo interesował się co na nim siedzi, ale był spokojniutki - oczywiście były to sporadyczne przypadki.

Po za tym, wszyscy mówili mi, że kiedy źrebaka odstawia się od matki, to potrzebuje on dużo miłości. Toteż młodemu tej miłości z pewnością nie brakowało. Razem sypialiśmy sobie w boksie, albo przytulałam się do niego itp. Często chodziliśmy na spacery po stajni na uwiązie np. zwiedzać co jest na samym, ciemnym końcu stajni (takie straszne drzwi! :D hehe) niom... pod tym względem ćwiczyliśmy zaufanie i nie powiem coś tam wyćwiczyliśmy :D. Oczywiście potrafiłam też się na niego zdenerwować i ostro krzyknąć, kiedy np. próbował robić "po swojemu" przy czyszczeniu, czy kiedy się go prowadziło. Wszyscy w stajni się z tego śmiali, bo ja jak ryknęłam, to było słychać na całą stajnię, a Meteor tak się do tego przyzwyczail, że później mogłam sobie drzeć gardlo ile wzlezie a on i tak się tym nie przejmował... yh.

Jak miał 3 lata do go zaczęłam lonżować. Kiedyś pomagałam koleżanką w zajeżdżaniu koni, ale wcale tak naprawdę nie czułam się na siłach, żeby układać młodego konia. Także szukałam wszelkich metod na jak najprostrze dla mnie i dla konia rozwiązanie sprawy no i pojawiła się koncepcja Monty Robertsa.

Z młodym zabawa w Monty Robertsa to była czysta przyjemność! Po prostu się rozkładało ręce, koń iegał po lonżowniku, schylał głowę, mielił jezykiem. Stawało sie bokiem, on przybiegał kłusem i stawał za twoim plecami i lekko szturchał cię noskiem jakby mówił "już jestem". Później mogłam sobie chodzić a on za mną, biegać, a on biegał za mną. Ustawialiśmy sobie skrzynki i robiliśmy slalomy pomiędzy nimi, albo jakieś gwałtowne zatrzymanie, cofanie, zmiany kierunku. Musial wtedy myśleć jak to zrobić, żeby cały czas być przy mnie. I był w tym wszystkim świetny, po prostu superowy.

Ach zapomniałam wam powiedzieć, że wszyscy byliśmy ciekawi, jak Mlody będzie chodził na lonży. Miał tylko 1,5 roku i wtedy wiekszosc lduzi mówiła mi, że powinnam już zaczynać z nim pracę, ale ja nie chciałam i w sumie może to i dobrze, bo Młody był stosunkowo późno dojrzewającym koniem, a po za tym sporo stron i zdań wysłuchałam i stwierdziałm, że dopóki 3 lat nie skończy to żadnej pracy nie będzie. Ale wtedy, kiedy miał 1,5 roku wszyscy byli ciekawi i ja też, więc tak na pierwszy raz, na próbę, na zobaczenie...

Młody się bardzo zestresował, i podekscytował tym wszystkim i jak go wypuściliśmy na lonżę to zaprezentował na stęp hiszpański (?!) zrobił to z taką lekkością, że przez jakiś czas nabrałam przekonania, że po prostu źrebaki są takie giętkie i mięki więc większość z nich umie to robić. Później okazalo się że nie... w każdym razie oglądanie tych kilku kroków Meteora, kiedy stawiał przednie nogi wysuwając je tak, że prostował je niemal równolegle do podłoża- było niesamowite.

Jeszcze jeden taki wybryk miał kiedyś, ale w wieku kilku miesięcy, kiedy na ujeżdżalni jeździłam, a on sobie po niej biegał i w pewnym momencie mama była za przeszkodą, a on się czegoś wystraczył i pobiegl w jej stronę i zamiast tą 60cm przeszkodę ominąć to on ją skoczył Wesoly.

Smieszny był jak był mały :D. No i oczywiście jak miał 2,5 roku to przeszedł kastrowanie bo był nie do wytrzymania. Trochę mniej się nim wtedy zajmowałam, malo chodził na wybieg i dodac do tego hormony ogierka... no to nie ciekawie. Lonżowanie o kastrowaniu nie było jakimś specjalnym problemem. Było własciwie ganianiem konia w kółko kłusem i Młody całkiem dobrze to znosił.

Pierwszy raz usiadłam na gdzbiet Młodego gdzieś koło sierpnia kiedy miał prawie 3,5 roku. Za pomocą Monty Robertsa. Wsiadanie bezstresowe, jazda bezstresowa, zsiadanie również. Na drugi dzień mogłam już sobie osiodłać konia, zebrać wodze i wsiąść ze strzemienia... problem polegał na tym, że trzeba bylo konia nauczyć chodzić od łydki i takie tam... w sumie rok, a właściwie pół przejeździliśmy na zasadzie - do lasu i troche pracy na manżeu. Żeby ogólnie przyzwyczaił się do jeźdzca. Do jeźdzca się przyzwyczaił, ale przyzwyczaił się też, że jeździec raczej siedzi i niewiele wymaga, więc później u Gośki pojawiły się problemy.

Ale teraz jest już bardzo dobrze Wesoly. O tym jakie cuda zrobiła z nim Gosia napewno będziemy mogli przeczytać od niej sami, a ja chciałam tylko jeszcze dodać, że choć Tomek pisze, że młody jest inteligenty i myśli, to jednak z przyswajaniem nowych rzeczy ma trochę problem. Nie jakiś specjalnie duży, ale jakby o wiele lepiej znosi rutynę i coś co dobrze zna niż jakieś nowości. Przynajmniej w sensie ujeżdżeniowym. Chociaż np. potrafi jednego dnia nauczyć się pożądniejszej łopatki w kłusie, a drugiego dnia nauczyć mnie tego :D:D:D hehe. Gdyby nie Gosia i Tomek, młodziak napenwo nie wyglądałby i nie byłby taki jak teraz dlatego ja też z miłą chęcią przeczytam podsumowanie całej tej pracy, choć miałam okazję się jej przyglądać i wiele się przy tym nauczyłam, to taki wątek bardzo się myślę przyda :D heh

nagadałam się, nie ? :D:D:D
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Soniq



Dołączył: 20 Mar 2006
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Mikołów

PostWysłany: Nie 22:42, 21 Maj 2006    Temat postu:



To jest różnica po dokładnie roku Mruga

A tutaj rodowodzik, przepraszam za mało czytelność, ale to tak na szybko poprawiane :

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomek_J
Jest!!! zbudowałem ją TYMI ręcami ;)


Dołączył: 18 Lis 2005
Posty: 2083
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 7:53, 22 Maj 2006    Temat postu:

Soniq napisał:
choć Tomek pisze, że młody jest inteligenty i myśli, to jednak z przyswajaniem nowych rzeczy ma trochę problem.


No to chyba nie jest do końca tak...

Każde zwierzę będzie miało problemy z nayczeniem się czegoś nwego - to normalne. Popatrz na Wehgę - niby sunia przeinteligentna, baaardzo "kontaktowa", zawsze doskonalwe wie, co się do niej mówi, a spróbuj jee nauczyć poprawnej reakcji na "daj głos !" Mruga Tak samo jest z Meteorem - bo (patrz: program ćwiczony w niedzielę) jak np. koń ma zrozumieć sens najpierw cofania się do tyłu i zaraz po tym zagalopowania ze stój ? Przecież z punktu widzenia konia to bez sensu: "Ci ludzie to są zdrowo pogięci, sami nie wiedzą, co chcą ! To gdzie mam, kurde, iść: do przodu, czy do tyłu ? Eee, to ja sobie dam z tym spokój i spróbuję w bok !"

Obaj panowie (Fuks i Meteor) są inteligentnymi koni. Fuks ma takie same opory, tylko inaczej je okazuje. To koń-czołg: jak już idzie, to idzie, jak coś potrafi, to robi, nie okazuje zdenerwowania, ma troche spokojniejszy, melancholijny charanter. Meteor z kolei to łobuz i trochę taki kombinator-dominant. Żywiej reaguje na to, co widzi. Natomiast obaj panowie potrafią dobrze się dostosować do zmiany warunków - popatrz, teraz np. są co chwila zaskakiwani zmianami w ustawieniu i wysokości przeszkód, a mimo to doskonale się do tego dostosowują, dobrze kombinują, jak zrobić, żeby przejść je dobrze.

Druga sprawa: Meteor doskonale "chwyta" to, co się od niego wymaga na lonży. Od czasu, kiedy przestały go tak ekscytować strusie sąsiada, cała jego uwaga skupia się na człowieku. Pilnie obserwuje go i dostosowuje się ładnie do poleceń - to już nie to samo płochliwe brykadełko, co niecały rok temu. Niejednoznaczność sygnałów podczas lonżowania (duże różnice między moimi i Twoimi nawykami) moim zdaniem paradoksalnie spowodowała, że koń zamiast "zdziczeć" od tego zaczął główkować, co przełożyło się na lepsze porozumienie. Tak naprawdę to on zniwelował skutki naszego błędu, polegającego na różnicach w dawanych mu przez nas sygnałach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
pumcia
Lewada? Co to dla nas :P Deeesstaaa!


Dołączył: 18 Lis 2005
Posty: 778
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sączów/Warszawa

PostWysłany: Pon 9:44, 22 Maj 2006    Temat postu:

Meteor
Pierwsze jazdy były raczej ciężkie. Może nie tyle dla Meteora co dla mnie. Przede wszystkim on w kłusie chodził strasznie nieekonomicznie rzucając nogami na wszystkie strony co powodowało, że się czułam jak gondoli – o wysiedzeniu kłusa to można było pomarzyć – nawet w anglezowanym wyrzucało mnie chyba z pół metra nad siodło. Galop to był tylko czterotaktowy (o ile udało się zagalopować – bo Meteor miał lęki przed ścianami i wydawało mu się, że się nijak nie wyrobi). No ale od czegoś trzeba było zacząć i skupiliśmy się na lonży żeby nauczył się chodzić rytmicznie dodatkowo na chambonie żeby wyrabiać mięśnie grzbietu. Lonżowany był przed prawie każdą jazdą (ok. 15 – 20 min). Na jeździe było dużo pracy na kołach żeby wzmocnić tylne nogi, zawężanie kół, serpentyny. Jak już zaczęło być lepiej odpuszczaliśmy stopniowo lonżę i teraz ma 1 w tygodniu tak jak Fuks i Desta. Praca postępowała – obie z Sonią byłyśmy w ciężkim szoku jak przy którejś tam jeździe Metor zaczął galopować trójtaktem – najpierw na jedną a trochę później na druga nogę. To był wtedy przełom i dalej w sumie praca przebiegała już mniej więcej standardowo jak z każdym młodziakiem. Przejścia między chodami, w ramach chodu, ustępowanie od łydki, przejścia między chodami z pominięciem pośredniego chodu np. ze stój do kłusa. Zajęło to 3 miesiące chyba… muszę popatrzeć w zeszyt. Równolegle ćwiczyliśmy jazdę na kontakcie i bez oraz rzucie z ręki (efekt to ta szyja m.in.Wesoly. Zaczęliśmy skakać jak się poprawił we wszystkich chodach i był sterowny (no mniej więcej Wesoly Czego nie udało się do tej pory poprawić i mam nadzieję, że pojadę na konsultacje ujeżdżeniowe i to nam pomoże… to chęci. Meteor potrafi w środku ściany z galopu przejść do kłusa: bo tak! Albo cofać się przez całą ujeżdżalnię (40 m sic!). I do końca nie wiem z czego to wynika. Normalnie to bym powiedziała, że albo się zmęczył i ma dosyć, albo za wysokie wymagania są postawione i się przed nimi broni. Tylko że to samo ćwiczenie dzień wcześniej czy dzień później nie stanowi problemu a przemęczany na jeździe nie jest! Jazdy trwało 45 min do 1 h z częstymi odpoczynkami na luźnej wodzy w stępie.
Przejścia z cofania do kłusa, ze stój do galopu, kontrgalop, łopatka do wewnątrz w kłusie to obecny etap na jakim jesteśmy. Skoki 70-80 cm.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
pumcia
Lewada? Co to dla nas :P Deeesstaaa!


Dołączył: 18 Lis 2005
Posty: 778
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sączów/Warszawa

PostWysłany: Pią 20:18, 26 Maj 2006    Temat postu:

Przygotowania do sezonu ida pelna para. Meteor wydaje sie obecnie nawet lepiej przygotowany niz Fuks. Zaczal wspaniale pracowac grzbietem (przejscia, przejscia!!!). Ma wspanialy galop taki prawie w miejscu. Wogole porusza sie tak majestatycznie. W ostatnim tygodniu jezdzilam L-4 i L-8. Bardzo przyzwoicie. Na pewno trzeba poprawic przekatne zeby byly mniej wezowate - czy tez wam sie zdaza? Mi czesto zwlaszcza w dodaniach w klusie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
nongie



Dołączył: 18 Lis 2005
Posty: 9086
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: woj.opolskie

PostWysłany: Pią 22:18, 26 Maj 2006    Temat postu:

A zrobisz to jak bede z aparatem? Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Soniq



Dołączył: 20 Mar 2006
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Mikołów

PostWysłany: Pon 13:30, 07 Sie 2006    Temat postu:

Niom. To o mamusi słów kilka :

Mirke zabieram okresowo do stajni Trot w okresie jakichkolwiek dłużych wakacji od szkoły, żeby mieć ją pod ręką, kiedy sobie spokojnie wakacjuje u Gośki i Tomka. I choć ze złośliwego wobec ludzi konia zmieniła się w potulnego baranka... to koniom ze stajni jej zachowanie wcale nie służy. Jeśli wobec ludzi jest miła, to z kolei wobec innych koni- zupełnie złośliwa. Złośliwa do tego stopnia, że nawet jak jej nie chcę się pić, to pilnuje wody- od tak, żeby inny się nie mógł napić. A jeśli bada srogi deszcz, to nie obchodzi ją nic, że Fuks moknie- ona po prostu nie lubi jego towarzystwa i pod wiatę go nie wpuści, mimo, że jest tam jeszcze miejsca na conajmniej 2 takie konie jak Fuks! Często goni inne konie (choć swojego synusia- Meteora- nigdy) co kończy się jakimiś kopaninami. Jedyną radą na te jej złośliwe zagrywki jest zasada "oko za oko, ząb za ząb"- czyli jak goni Destę z zębami to potem ja gonię Mirę tyle tylko, że machając przy tym rękami- musze się zamieniać w konia stadnego, żeby w tym jej łbie przyswoiło się, że nie jest pępkiem świata, dla którego wszyscy robią wszystko... przydałby się tutaj taki koń, który sprowadziłby ją na ziemię. Narazie mieszka na noc w odosobnieniu od Desty.

Po za tym Mira to 11 letnia klacz, którą mam już 6 lat. Jest gniadej maści i bardzo często jabłkowita (Gosia twierdzi, że to zależy od siana... no ale w każdym razie mój koń z reguły ma na sobie mnóstwo ciemnych plamek :D). Mój ojciec wypatrzył ją kiedyś na targowisku. To miał być mój pierwszy koń, wyproszony u rodziców przez conajmniej 2 lata i dla którego poświęciłam swoją dotychczasową szkołę zgadzając się na przeprowadzkę, której wczęsniej nijak rodzice nie umieli we mnie wmusić. No ale... dla konia ? Jak ją zobaczyłam to się w niej zakochałam od razu. Miała takie oczy. Takie bardzo mądre oczy...
Ale jak to mówią- serce nie sługa. W domu okazało się, że to nie koń, tylko potwór, że gryzie, kopie i przyciska całym swoim cielskiem ludzi do ściany. Nie daje nóg do czyszczenia, nie bierze wędzidła, nie reaguje na łydkę, a zatrzymuje sie od słowa "prrt" niezależnie czy jest to stęp- czy galop. Po za tym pierwsze wsiadanie uskutecznione przez mojego uwszesnego trenera zakończyło się jakimś pokaźnym dębem ze strony Miry i dosyć efektownym upadkiem jeźdzca. Ależ koń! W sam raz dla 11 letniej dziewczynki... no po prostu marzenie! :D:D:D

O jessu jak ja płakałam nocami rodzicom, żeby tego potwora sprzedali. Że ja nie chce takiego konia, że mam go serdecznie dosyć, że ten koń mnie nie lubi i jest wręcz dla mnie złośliwy. Rodzice uparli się jak nic, że koń zostaje. Chciałam konia ? No to- mam konia! I powinnam się z nim zaprzyjaźnić...

Zaprzyjaźnianie się z Mira polegało na długotrwałym przesiadywaniu w jej boksie i wpatrywaniu się w te jej mądre oczy. Już mi było strasznie zimno od kamiennego murku, a do tego wszystkiego wcale nie łatwo było opuścić jej boks, kiedy już się tam było.. bo ten koń zwyczajnie w świecie, człowieka wypuścić z tamtąd nie chciał. Siedziałam więc w tym boksie i siedziałam i siedziałam... i chlipałam temu koniowi tam, łzy takie mi leciały z oczów. No... podobno płacz nie pomaga ?? W jej przypadku bardzo zmiękczył serce złośliwego zwierzaka. Była zlośliwa, bo już od dawna wyznawała zasadę- albo oni mi coś zrobią- albo ja im. Kon za 3000zł z targowiska w wieku 5 lat już ze stażem 5 włascicieli... no bajeczka...

Od chlipania w boksie konia i litości Miry, która przyszła się do mnie przytulić zaczęła się nasza przyjaźń, która trwa do dziś. Zawsze wydawało mi się, że traktuje mnie jak swojego źrebaka. Czasem godzinami wylizywała mi sweter, albo popychała mnie nosem. No po prostu trafiłam pod jej opiekę. Wszyscy inni mieli do niej zakaz wstępu, gryzła i rzucała się z zębami- ale ja byłam święta. Do tego stopnia, ze nawet kiedy chciała się na mnie rzucić z zębami, to i tak atak zawsze kończył się jakimś potulnym wylizaniem mi ręki. Zawsze potrafiła się przy mnie opanować...

... No i zwiedziłyśmy kawałek świata. Jeździłyśmy sobie zawody w skokach, zebrałyśmy kilka pucharów w amatorskich różnegorodzaju mistrzostwach. Wygrałyśmy nawet jednego hubertusa, mimo, że szybkością Mira nigdy nie grzeszyła- to taki leń raczej jest. Potem przyszła pierwsza choroba- COPD. Rok rehabilitacji konia. I tym razem płakałam mamie w rękaw, że za nic świecie nie chcę, żeby tego konia sprzedawali! Wybudowaliśmy jej specjalny boks... a później wszystko powoli wracało do normy. 2 lata spokoju i problemy z nogami- jakie mam do dziś. Szpat, zapalenie stawu pęcinowego... no i wychodzi z niej dawno przebyty ochawt, zanim ją jeszcze kupiłam... właśnie złe skątowanie nogi, plus słabe ścięgna... wszystko prowadzi do tego, że Mira teraz człapie sobie po padoku stępem. Czasem zaklusuje i wtedy widać jak ciężko jest jej zginać tylną nogę w której ma już dosyć zaawansowanego szpata.

Ale nie sprzedam jej. I nigdy nie zamierzam tego robić. To jest koń, przy którym się wychowałam, koń który zrobił dla mnie tak wiele, jak żaden inny człowiek na świecie. Prawidzy koń- przyjaciel. Nigdy bym się po niej tego nie spodziewała, zwłaszcza, kiedy zaczynałyśmy swoją znajomość... ale teraz jest to naprawdę przyjaźn ogromna. Przyjaźń przezwyciężająca tak wiele, wiele trudności w życiu. Takiej przyjaźni nie znajdę u żadnego innego konia, czy zdrowego, pięknego, rasowego... tylko w moim niziutkim, złośliwym gryzoniu ze swoimi wiecznymi humorkami! Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Stajenka Strona Główna -> Boks 1: BIEGALNIA / Ludzie i ich zwierzęta, a może zwierzęta i ich ludzie ;) Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin